czwartek, 21 kwietnia 2016

Chytry dwa razy traci?

Mała zgadywanka. Kiedy zaczełam pisać tego posta?
.
.
.
.
W sierpniu 2014 roku :) Potem pewnie ciążowy brzuch przeważył nad całością i temat odpuściłam, ale złapałam znowu fazę na kończenie zaczętych tematów i będzie szczęśliwy finał ;) Co prawda Ssak nr 2 już się łapie na książeczki dla dzieci z latami, a nie miesiącami, ale co tam... ;)


Wracając do pytania z tematu - niekoniecznie, ale… ;)

Do wykonania kontrastowej książeczki dla małego ssaka potrzeba:

- tektura - taka duuuuża kosztuje do 5 zł (mam 1 i 2 mm, dla hardkorów może być  5 mm;) przynajmniej w moim sklepie plastycznym.


- czarno-białe wydruki - wcale dużo tuszu nie zżarło, gorzej jakbym sobie zdjęcia wymyśliła ;)
- folia samoprzylepna - cena bandycka, bo 3,50 za arkusz lekko większy niż A4 (Oracal Print Vinyl pernament). No ale jest to opcja – dla tych co nie szkoda im rozmiękczenia książeczki w buzi ssaka -całkiem zbędna ;) Tudzież ochrona przed zabójczymi pisakami ssaka starszego - przecież to idealna kolorowanka :D
- klej, nożyczki

Roboty tyle: wydrukować obrazki, pociąć tekturkę, ponaklejać obrazki, ponaklejać folię i gotowe :)
Tutaj są obrazki do pobrania:






Ten link czekał w zakładkach pare lat na właściwe użycie, jeszcze chyba nawet dzieci były tylko w mglistych planach ;)

Podsumowanie nr 1, czyli jakby przedstawiła to idealna mama prosto z reklam TV

Fantastyczna zabawa! Te obrazki były warte całego trudu – książeczka nie do kupienia w żadnym sklepie :) Ssak nr 1 już w nich zakochany, ssak nr 2 zakocha się od pierwszego zobaczenia, bo przecież czyta się dziecku od urodzenia! (Pamiętacie? Post pisany ponad rok temu ;)

Podsumowania nr 2, czyli jak ja to widzę w stanie zerowego wytwarzania endorfin

Wyszło do d…y! Moje poczucie estetyki odczuwa potężny ból widząc te nijak nie pasujące do siebie strony. Bo nożyczkami nie pojedziesz jak z fabryki… Tak więc jak ktoś jest estetą – niech lepiej idzie do księgarni, na odpowiedni dział i kupuje gotowce. Bo skórka wyprawki nie warta… 10 zł mniej więcej kosztują takie książeczki. Ciecie tektury nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych i wolę ręce oszczędzać do szczytniejszych celów ;) I jakby ktoś miał zamiar to jednak kleić, to najpierw musi mieć gotowy środek - z folią i tak dalej. Jeżeli obkleicie sobie najpierw grzbiet, to po dodaniu folii książeczka po prostu się nie domknie. Chyba że poleży między innymi to one ją już naprostują ;)





Tą  "przepiękną" okładkę sama narysowałam podglądając na oryginalne obrazki. Nie przemyślałam sprawy i wyszło powiedzmy bardzo średnio...



Grzbiety okleiłam tkaniną pochodzącą ze starej sukienki, klejem wcale nie introligatorskim. Przedstawiam Państwu mój klej numer jeden na świecie do wszystkiego!


Zaprzyjaźniliśmy się w czasach kiedy jeszcze skręcaliśmy nasze pierwsze meble. Właściwie to chyba niekoniecznie z tym numerkiem, ale ta seria. Potem odkryłam, że można nim przykleić papier, kamień, się do czegoś, koraliki, szmatki, kapcie, tekturki i co tam sobie wymyślicie. Cena i ilość jest powalająca w stosunku do Magic'a czy innych takich klejów, a śmierdzi tak samo. Akurat ten jest półprzezroczysty, ale tak to jest jak się chłopa na zakupy wypuści, ale spoko, znajdą się rzeczy do przyklejenia :)

Ufff... W koncu można publikować... 500 x edytowany... ;) Super mieć kolejną rzecz z głowy :)

piątek, 15 kwietnia 2016

Koszulki

Maluję. I przy niektórych moich pomysłach mam ochotę walnąć się czymś ciężkim w głowę... Na przykład przy tym...


Niby proste. Ale... GUZIK PRAWDA :D Co ja się nakombinowałam, jak koń pod górę, na pińcet razy, bo przez dzieci nie da się usiąść i po prostu zrobić, nie? ;) Ale jest. I miałam pomocnika - ołówek termotransferowy Koh-I-Noor. Bez niego bym się nie podjęła tego głupiego tematu ;) Jakby kto potrzebował takiej wiedzy, to wygląda na koszulce jak kalka i się spiera normalnie.


Za to drugi projekt przebiegł szybko i bezboleśnie ;)


I pojechał wczoraj na Europę, może za dwa tygodnie wróci. No mówiłam, że moje dzieła coś ostatnio w domu nie usiedzą ;)
Bez bicia się przyznaję, że ani pierwszego, ani drugiego sama nie wymyśliłam. Ot ostatnio nie mam kreatywnego okresu...

wtorek, 12 kwietnia 2016

Kolczyki

Na szklane buteleczki czaiłam się od dłuższego czasu. I nie wiem co ja sobie wyobrażałam myśląc o 18 mm, ale zdziwiłam się kiedy przesyłkę odpakowałam ;) Bo w moich rojeniach miał się do niej zmieścić jeden taki spadochron z mniszka, nooo ale raczej zapomnij ;)
Tak więc wygrzebałam najmniejsze muszelki jakie miałam, dosypałam brokatu, żeby było magicznie (piasek z plaży mam, ale to taki banał ;) i taaaadaaam! Roboty niewiele a jaki miły efekt :)


Zrobiłam się straszny leniuch, bo zamiast skręcić sobie samemu bigle, zamówiłam bodajże 2 opakowania różnych kolorów po 200 sztuk za jakieś śmieszne pieniądze. Tyle kolczyków na pewno nie zrobię do końca życia, ale bigle mam ;)
Kolczyki oczywiście już maja nową właścicielkę. Ostatnio nic u mnie dłużej nie usiedzi ;)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Recipe Holder, czyli nie wiem jak to się zwie po polsku...

W odmętach internetów nie znalazłam takiego patentu, czyli mogę czuć się wyjątkowa? ;) Co prawda za dużo rękodzieła tu nie ma, bo trzeba tylko rozwalić podkładkę z klipsem i przykręcić do szafki, ale... ;)



Dużej książki nie utrzyma, ale gazety owszem. Stwierdziłam tylko, że jest niestety nie po tej stronie kuchni co potrzeba, czyli muszę jeszcze jeden doczepić. Nie wiem tylko do czego... Po tej właściwej stronie kuchni mam tylko takiego maluśkiego trzymacza...


Przy nim było więcej rękodzieła - dokleiłam dekla z makówki ;)

poniedziałek, 28 marca 2016

Kic kic Wielkanoc :)

Miałam wielkie plany na Wielkanoc. Ale jak zwykle się nie wyrobiłam... Choć dobrze, że cokolwiek mi się udało :)
Girlanda z zajączkami :)


Papiery - resztki Piątku Trzynastego. Ogonki - pomponki z taśmy na metry, bo nie chciało mi się robić z wełny ;) Po 33 na girlandę. Dla Mamy zrobiłam, a moje przeleżały święta nienawleczone... Będą na przyszły rok ;)

wtorek, 1 marca 2016

Biżuteria dla budowlańca ;)

Nie jestem budowlańcem. Niestety... Miałam być, nawet matematykę zdawałam na maturze, kiedy jeszcze nie była obowiązkowa i stresu sobie przysporzyłam co niemiara, bo próbną oblałam, no i w końcu na to budownictwo nie poszłam... Co prawda tkwiłam w branży obsługującej budownictwo (dostałam wypowiedzenie, a jak... Sorry matko dwójki dzieci, matek w pracy nie potrzeba...), ale... No i  kiedy zobaczyłam owo zdjęcie, nie mogłam się powstrzymać ;)


Co prawda mój wisiorek to wersja o wiele biedniejsza, ale do robienia biżuterii nie zamierzam wracać (mimo, że pare pierdołek kupiłam razem z koralikami do różańców i coś jednak sklecę;), nie będę się zagłębiać i takie proste formy wystarczą.


Dla zainteresowanych proponuję wybrać się do castoramy. Łańcuch i zapinanko (pakowane po 10 sztuk) są na jednej półce, a libelka breloczek ze dwa regały dalej, kiedyś bywały przy kasach. Łańcuch nie pamiętam ile kosztował, bo był daaawno temu kupiony do czegoś innego. Zapinki 8 zł, breloczek 6 zł - co wychodzi mi jednak drogo, bo później kupiłam poziomicę 40 cm z 3 libelkami, które czekają na jakiś inny projekt ;) Ale z drugiej strony, kiedy człowiek musi tylko łańcuszek przedziać przez oczko? Bajka ;) Zwłaszcza dla mało utalentowanych w dłoniach ;)

niedziela, 14 lutego 2016

Walę-tynki :)

Mąż starannie bojkotuje twierdząc, że mamy Kupałę. No ale co z tego, jak i tak wyrazów miłości nie dostaję? Ty dziadzie... ;)
Ale ja jestem super żona i teraz każde święto będzie obchodzone! Spróbuj zapomnieć o Dniu Kobiet draniu, policzymy się! ;)
No i że ja tak ostatnio z tymi tekturkami... Nie daj panie Boże, żeby mi się jeszcze scrapbookingu zachciało...
Wygląda to to tak...


Romantycznie, serduszkowo, ale jednak z silnym - męskim granatem. Tak marinistycznie trochę ;)


W środku też jest wyjątkowo :)


No nie mogłam się powstrzymać :D

wtorek, 2 lutego 2016

Mała Mi kolejny raz :)

Dzisiaj będzie trochę rękodzielniczo, trochę nie. Bo tak mnie natchnęło po balu karnawałowym mojego dziecka... Ja rozumiem, że mamy nieciekawe czasy - wszystko szybko, czasem byle jak i żeby tylko było, niektórzy nie mają umiejętności, żeby coś zrobić samemu, ale... Kiedy zajrzałam do sali, a tam były w większości księżniczki made in hipermarket, albo pończochy naciągnięte na drut (czyt. skrzydełka wróżki, czy cholera wie czego...) no to sorry ludzie. Ale czego my (a właściwie wy/oni, bo ja się nie bardzo utożsamiam ;) uczymy własne dzieci? Od małego narzucanie roli, że kobieta to księżniczka, a facet to wojownik? Niby by było fajnie, jakbyśmy te role przekładali na życie prywatne, bo fajnie być traktowaną jak księżniczka i fajnie mieć takiego dzielnego faceta, a nie [brzydkie określenie niemęskiego samca - wstawić wg upodobania ;) ]. Ale halo? No może bez przesady? Ulubiona koleżanka mojej córki prawie zrezygnowała z bycia niesamowitym smokiem, bo koleżanki nagadały, że będą księżniczkami, to i ona chciała... Boże, ile razy czytałam podobne historie... Że dziewczynka smokami ma się nie bawić, bo są brzydkie itp. Albo nie wiem skąd się mojemu dziecku wzięło, że doktor ma być panem i koniec. Już to wyprostowałam, ale dlaczego? Mam nadzieję, że narzucania wzorców w przedszkolu nie ma... Za gender nie jestem, ale przeciw wklepywaniu stereotypów jeszcze mniej... 
Może się rodzicom wydaję, że świecąca, tandetna korona będzie lepsza niż obrokacona rolka papieru toaletowego. Że marnej jakości tiul jest lepszy od podfastrygowanej apaszki... Nie wiem... Ale jest strasznie smutne, że będzie 10 Śnieżek, 12 Kopciuszków, 15 Elz czy Ann, od biedy może jakaś Bella z książką? A zapewne najwięcej nie wiadomo czego, bo stroje z licencją droższe... Czemu nie Merida? Czemu nie Joanna D'Arc? Fiona cześć 4? Arvena? Nawet różowy Lord Vader? Czemu?...
Mnie nakierowała wychowawczyni. Bo nie miałam pomysłu. A ona nie musiała się zastanawiać :) 


No bo kim mogłoby być moje dziecko jak nie Małą Mi? Psotne, wredne, cała ona ;) Nie wiem, czemu na to nie wpadłam od razu...


W sumie stój kosztował mnie ok. 4 zł. Koszula (była cudowna ;) kupiona w ciuchbudzie przez mojego Męża (miał zakusy ją zachować dla siebie, ale nie było drugiej czerwonej ;) Kokarda z satynowej koszuli nocnej ze starych zapasów. Trochę kolor nie bardzo, ale o 23 ciuchbudy zamknięte ;)


Nawet guziki miała w kolorze jak trzeba więc odpruło się zapasowe i od rękawów, i doszyłam takie na niby, bo przecież Mi miała ich dużo :) A było to tylko ze względu na braki w czasie. Mam przecież automat do obrzucania dziurek, ale...


Mi to raczej apaszkę miała, ale ja zrobiłam taką apaszkę na niby - już widzę moje szalone dziecko z prawdziwą apaszką ;)
Wiecie ile czasu to zajęło? Łącznie może ze 3 godziny... Najgorsze dla mnie oczywiście i najdłuższe kopiowanie wykroju (Burda 1/2013 wydanie dla dzieci, koszula nocna - zamieniony tył z przodem). W niedzielę o 23 skroiłam (córka była chora, myślałam, że nie wyzdrowieje, więc odpuściłam niepotrzebnie jak się okazało...), obszyłam ręcznie dekolt, bo szkoda było mi czekać do rana na maszynę. I słusznie, bo bym się nie wyrobiła. Po odprowadzenia dzieciaka do przedszkola, zjedzeniu śniadania i przed wypuszczeniem Męża do pracy, zostało mi dokładnie 40 minut. Po zakończeniu przyszywania drugiego rękawa dostałam młodsze dziecię na rękę, Maż wyszedł ;) Warto było się zmęczyć i zestresować ;)
Na przyszły rok pomyślę wcześniej. Zobaczę w jakim kierunku dziecko będzie mi rosło, albo może trzeba samemu kierować?... Wiem tylko jedno - jeśli się nic nie zmieni, Ssak nr 2 zaliczy swój pierwszy bal w stroju Włóczykija. Z tego samego wykroju ;)

A i jeszcze taka muzyczna dygresja :)


Takich córek bardziej wam życzę, niż tych biednych, pozamykanych w wieżach... Nuda ;)

wtorek, 26 stycznia 2016

Papier kusi...

Próbuję myśleć logicznie... Tłumaczę sobie dużo, że branie się za dzieła papierowe to nie dla mnie... Ale już mnie kusi mata samogojąca. Do szycia przecież też się przyda ;)
Na razie ograniczam się do małych tworów. No mówiłam, że to będzie kartonowy rok, mimo generalskiej rocznicy ;)
Mam genialny, papierowy projekt na oku. Pozwólcie, że nie ujawnię, przyda się na następne urodziny. Ale stwierdziłam, że teraz jeszcze nie jestem na niego gotowa. Ale na wiatraczki? Czemu nie? :)



Jakbym kiedyś już się nie wygadała, to rocznicę ślubu mamy w dzień urodzin Męża. Przynajmniej nie ma szans zapomnieć ;) No i trzeba mieć dwa prezenty... Urodzinowo ma powyższy wiatraczek, a rocznicowo poniższy :)


Dalej mi się włącza skąpstwo w wykorzystaniu papierów, ale... W końcu do pocięcia zostały i stworzone, i kupione :)
A w środku jest taki oto zestaw...


Ręcznie szyta herbata i ręcznie pakowane ciasteczka. Niestety nie samemu pieczone, bo piekarnik dalej martwy (trzymajcie kciuki, żeby w tym roku udał nam się zakup nowego :). Ciasteczka po chamsku zatłuściły woreczki... Ale nic to! Wytwór wcale luksusowy, może iść do śmieci ;)

Wszystkiego najlepszego Mąż :)